Dokarmianie roślin sadowniczych w maju i czerwcu

    Grabów nad Pilicą

    Drzewa owocowe dopiero po kwitnieniu mogą korzystać ze składników pokarmowych znajdujących się w glebie. Wcześniejsze ich pobieranie przez korzenie jest utrudnione ze względu na zbyt niską temperaturę podłoża. Czy sensowne jest zatem korzystanie z dokarmiania pozakorzeniowego jeśli wyniki analizy chemicznej gleby wypadły dobrze (łącznie z zawartością mikroelementów) i korzenie mogą już pracować? Otóż jest… i po kwitnieniu ma ono szczególne znaczenie.

    [envira-gallery id=”40452″]

    Pozorne marnotrawsto

    O ile wcześniejsze zabiegi (do kwitnienia) miały na celu stworzenie wysokiego potencjału w postaci dobrej jakości pąków kwiatowych i poprawienia ich zdolności do zapylenia oraz zapłodnienia, o tyle po kwitnieniu należy zadbać o to, aby rosnące zawiązki miały możliwie jak najlepsze warunki do wzrostu i intensywnych podziałów komórkowych. Czas od kwitnienia do opadu czerwcowego jest dość krótki, ale chyba najważniejszy dla budowy potencjału drzew pod względem wysokości i jakości plonu. W tym czasie dochodzi do ogromnego zużycia i, wydawałoby się, marnotrawienia energii. Rośliny zużywają jej wiele na zakwitnięcie, ale duża część kwiatów (niezapylonych, niezapłodnionych) niemal natychmiast opada, a następnie zrzucane są wszystkie te, które zostały zapłodnione w niedostatecznym stopniu (fot. 1. W ubiegłym sezonie było to dość powszechnym zjawiskiem w sadach wiśniowych, czereśniowych i jabłoniowych (‘Ligol’) w okolicach Grójca i Sandomierza, a wynikało z krótkiego kwitnienia i panującej w tym czasie bardzo wysokiej temperatury (fot. 2). W młodych zawiązkach dochodzi do intensywnych podziałów komórkowych, z czym również wiąże się ogromne zapotrzebowanie na energię. W silnej konkurencji o składniki pokarmowe wygrywają większe i silniejsze zawiązki, a pozostałe muszą odpaść (fot. 3). Ta niesamowita rozrzutność ma w przyrodzie uzasadnienie: szanse na przetrwanie gatunku rosną, gdy wydaje on zdrowe i silne nasiona, a takie łatwiej uzyskać z dużych owoców. Od początku więc odrzucane są przez roślinę słabsze elementy (kwiaty, zawiązki), aż przychodzi czas opadu świętojańskiego i następuje „ostateczna” selekcja. Po opadzie czerwcowym roślina sama z siebie już nie zrzuca owoców (jeśli chcemy je dodatkowo przerzedzić – musimy to zrobić ręcznie), jednak konkurencja o składniki pokarmowe ciągle trwa. Walczą o nie zarówno zawiązki i pędy, jak i tworzące się na następny sezon pąki kwiatowe.

    Rządzą hormony

    Można powiedzieć, że w walce o składniki pokarmowe wykorzystywana jest broń biochemiczna: w młodych zawiązkach znajdują się już nasiona, które wytwarzają gibereliny. Te z kolei blokują powstawanie pąków kwiatowych w sąsiedztwie zawiązków owocowych. Przyroda tak to zorganizowała, aby zmniejszyć konkurencję dla rosnących owoców, a dokładniej dla rozwijających się w nich nasion. Stąd wynika praktyczne zalecenie dla nas, abyśmy nie przesadzili ze stosowaniem giberelin po kwitnieniu. Co prawda łatwo możemy w ten sposób poprawić jakość owoców w danym sezonie, ale „przedawkowanie” negatywnie odbije się na zakładaniu pąków kwiatowych, a więc i owocowaniu w roku następnym. Warto przy tej okazji wspomnieć, że poprawę jakości owoców można również osiągnąć poprzez stosowanie niektórych nawozów algowych, które dla dobrego działania nie wymagają aż tak wysokiej temperatury jak preparaty giberelinowe.

    Również rosnące pędy używają hormonów. W tym przypadku chodzi o auksyny, które m.in. decydują, gdzie „popłyną” jony wapnia. Mechanizm ten jest pokrótce następujący. Wapń transportowany jest tam, gdzie znajdują się auksyny. Te zaś są produkowane w młodych, silnie rosnących tkankach. Im silniejszy wzrost, tym więcej auksyn. W pierwszym okresie intensywnie rosną stożki wzrostu pędów, a do pewnego momentu również zawiązki owoców. Później jednak wzrost pędów przeważa i jony wapnia są transportowane niemal wyłącznie do długopędów. Dlatego tak ważne jest pozakorzeniowe dokarmianie owoców wapniem.

    Po kwitnieniu

    Maj i czerwiec to okres intensywnego wydatkowania energii, a więc należy wspomóc rośliny poprzez dokarmianie fosforem, który jest niezbędny dla prawidłowej gospodarki energetycznej. W programie prawie każdej firmy produkującej nawozy dolistne dla sadownictwa znajdują się zalecenia podania nawozów fosforowych w tzw. okresie „okołokwitnieniowym”. Ma to na celu zagwarantowanie prawidłowego tempa przemian energetycznych i poprawienie intensywności podziałów komórkowych, czego efektem jest uzyskanie znacznie większych owoców, przy jednoczesnym zachowaniu ich wysokich parametrów jakościowych. Pamiętać należy, aby nie mieszać nawozów fosforowych z magnezowymi, a także z niektórymi fungicydami.

    Jeśli leczone są uszkodzenia mrozowe, to należy kontynuować dokarmianie potasem. Ważne jest jednak, aby stosowany nawóz był bezpieczny dla drzew i nie działał fitotoksyczne. Ma to ogromne znaczenie, ponieważ w maju i czerwcu młode zawiązki są szczególnie podatne na powstawanie ordzawień.

    Aby zapewnić szybki przyrost masy, potrzebne jest też podawanie „łatwego” azotu. Powszechnie stosuje się w tym celu opryskiwanie roztworem mocznika (ze względu na cenę i przyzwyczajenie), dużo jednak bezpieczniejsze i szybsze w działaniu jest podanie częściowo już przetworzonego azotu w postaci aminokwasów. Takie rozwiązanie wiąże się też z mniejszym stresem roślin (nie traktują one aminokwasów, jako ciała obcego, więc nie bronią się przed nimi) i oszczędnością energii, którą mogą przeznaczyć na szybsze budowanie np. masy owoców.

    W wiosennych zaleceniach wielu firm pojawia się również dokarmianie po kwitnieniu manganem, który m.in. wydłuża żywotność chlorofilu. Stosowanie manganu w tym czasie ma na celu poprawę jakości liści oraz wspomożenie przemian aminokwasów.

    Maj i czerwiec są dobrym momentem na zastosowanie nawozów wieloskładnikowych z mikroelementami, tzw. uniwersalnych. Są one, co prawda zazwyczaj droższe, ale ich „wszechstronność” może być zaletą, ponieważ w tym czasie „wszystko się przyda”.

    W maju dobrze jest zacząć dokarmiać jabłonie magnezem. Dotyczy to szczególnie odmian ‘Golden Delicious’ (wszystkich sportów) i innych, o zwiększonym zapotrzebowaniu na ten pierwiastek (np. ‘Pinova’, ‘Šampion’, ‘Idared’). W przypadku pozostałych odmian dokarmianie magnezem jest potrzebne tam, gdzie rzeczywiście występują jego braki. Zazwyczaj wykorzystujemy do tego celu siarczan magnezu, który warto podać razem z nawozem zawierającym azot i siarkę. Rośliny będą mogły wówczas skorzystać z synergizmu między tymi pierwiastkami. Magnez w postaci zwykłych soli jest wchłaniany przez liście do 7 dni i jest w tym czasie narażony np. na zmycie przez deszcz. Warto więc korzystać z nawozów, w których magnez jest skompleksowany aminokwasami. Podany w ten sposób składnik pokarmowy będzie pobrany przez roślinę w ciągu 2–6 godzin. Ważny jest w tym przypadku dostęp do szybkich metod diagnostycznych – szczególnie przydatne jest badanie liści fluorymetrem (więcej na ten temat w IS 5/2013), pozwalające na wykrycie i określenie niedoborów składników pokarmowych nawet na trzy tygodnie przed wystąpieniem ich objawów na liściach. Badanie to wykonywane jest w Polsce przez niektórych doradców za darmo, przeprowadzane jest bezpośrednio w sadzie i trwa około pół godziny. Fluorymetria określa tzw. indeks fotosyntezy i ewentualnie składniki pokarmowe, których w danym momencie rzeczywiście w liściach brakuje – można więc szybko zareagować i uzupełnić niedobory, nie działając na „chybił trafił”.

    W przypadku odmian wrażliwych na gorzką plamistość podskórną pierwsze zabiegi dokarmiania wapniem należy wykonać najpóźniej w połowie czerwca. Są preparaty wapniowe, które można bezpiecznie stosować nawet w okresie kwitnienia. Dobrze jest wybrać nawozy wapniowe z dodatkiem boru, który wspomaga transport wapnia. Ważne jest, aby owoce od samego początku były dobrze zaopatrzone w wapń – wtedy łatwo jest zapobiec chorobom fizjologicznym i wypracować dobrą jakość przechowalniczą. Ponadto dużo łatwiej jest dokarmić owoce wapniem przed osiągnięciem przez nie wielkości orzecha włoskiego, ponieważ wtedy jeszcze intensywnie pobierają ten składnik. Jeden zabieg „wapniowy” w czerwcu może przynieść lepsze efekty niż np. dwa we wrześniu.

    Przymrozki

    Oddzielnym zagadnieniem jest sprawa występujących w czasie kwitnienia i po nim przymrozków, mogących nie tylko zepsuć jakość owoców, ale również mocno zredukować, a czasem nawet całkowicie pozbawić plonów. Na rynku dostępne są preparaty mające poprawić mrozoodporność kwiatów. Ich najlepsze działanie jest wtedy, gdy zostaną zaaplikowane na 24–48 godzin przed przymrozkiem. Później efekty ich działania są coraz słabsze. Należy jednak pamiętać, aby nie stosować ich na kilka godzin, lub bezpośrednio przed przymrozkiem, wówczas tkanki zostaną chwilowo jeszcze bardziej uwodnione i efekt może być odwrotny od zakładanego.

    Składnikiem pokarmowym, który znacznie poprawia mrozoodporność tkanek roślinnych jest cynk. Nie wolno jednak przesadzać z jego jednorazową dawką, aby nie spowodować fitotoksyczności.

    Od kilku lat do walki ze skutkami przymrozków wykorzystujemy gibereliny i preparaty algowe. Szczególnie dobre wyniki stosowania giberelin uzyskujemy w produkcji gruszek, które mają większą od jabłoni zdolność tworzenia owoców partenokarpicznych (beznasiennych). Nie zawsze jednak w dniu po przymrozkach temperatura powietrza przekracza 18°C, a taka jest potrzebna dla dobrego działania gibereliny.

    Coś za coś? – niekoniecznie

    Dotychczas bywało: albo mamy dużo zawiązków i ograniczone zakładanie pąków kwiatowych na następny sezon, albo owocowanie jest słabsze i brak problemów z zawiązaniem pąków. Ale pojawiły się nowe technologie prowadzenia sadów i narzędzia w postaci regulatorów wzrostu, odżywek algowych, nawozów z aminokwasami (czyt. też str. 23), giberelin (czyt. też str. 17) i innych substancji, które umiejętnie stosowane (nadal poznawane) pomagają kontrolować do pewnego stopnia procesy fizjologiczne w uprawianych roślinach. Umiejętność sterowania tym „zegarem”, zwłaszcza w okresie od kwitnienia do końca czerwca, pozwala na zwiększanie wydajności produkcji bez pogorszenia, a często nawet przy poprawie jakości owoców i, co szczególnie ważne, bez przemienności owocowania. Faktem jest, że sadownicy osiągający corocznie bardzo wysokie plony nie mają problemów z jakością owoców – ich owoce są zazwyczaj wyrównane a nieprzerośnięte. Takie „średniaki” lepiej się też przechowują.

    Jeszcze niedawno szokowały nas doniesienia o corocznej wydajności rzędu 80 i więcej ton jabłek z hektara. Dziś wiemy, że można to osiągnąć. Mało tego, jestem przekonany, że jest tylko kwestią czasu i następnych narzędzi (a może tylko lepszego wykorzystania już istniejących), aby można było corocznie produkować 100 t/ha, a może nawet 130–150 t/ha. Oczywiście, dziś takie tezy szokują, ale przypomnijmy sobie, że jeszcze kilkanaście lat temu trudno było uwierzyć, aby w polskich warunkach można było osiągnąć corocznie 50 t/ha. Dobrym przykładem są truskawki, kiedyś osiągany był plon na poziomie 3–5 t/ha, w latach 90. ub.w. wzrósł on do 10–12 t/ha, a dziś niektórzy nasi koledzy bez trudu zbierają z plantacji uprawianej w gruncie około 30 t/ha. Producenci truskawek pod osłonami mają ambicje sięgać po plony przekraczające 50 t/ha, zaś Hiszpanie mówią o możliwości „przeskoczenia” 100 t/ha. Jak niewiele czasu było potrzeba, aby zwiększyć wydajność z 3 do 30 t/ha?

    Myślę, że podobny przeskok już się dzieje w uprawie jabłek, a kluczem do sukcesu jest dopracowanie szczegółów produkcyjnych na każdym etapie, zwłaszcza w okresie majowo – czerwcowym. Oczywiście, aby nauczyć się „fruwać” na poziomie 100 t/ha, najpierw trzeba się dobrze nauczyć „chodzić” na poziomie 60 t/ha, a następnie „biegać” na poziomie 80 t/ha.

    fot. 1–3 Z. Marek